Wysłuchałam pilnie wystąpień w klubie Ronina, poruszyło mnie zwłaszcza stwierdzenie Woyciechowskiego, że to Kieżun ma teraz dowieść swojej niewinności. I że jest na to wystarczająco sprawny fizycznie i umysłowo, bo pisze książki w trzech językach (sic!).
Cóż, jak widać, sami autorzy przyznali tym samym, że nie mamy do czynienia z obiektywnym, wielowątkowym materiałem, tylko z zarzutem opartym wyłącznie na aktach SB, interpretowanych przez samozwańczych prokuratorów. Nota bene są to interpretacje godne Savonaroli - nieskazitelnie czyści nadprokuratorzy rozprawiają się ze zdrajcami Sprawy.
Świetnie ich wystąpienia podsumował Orzeł, życząc im takiej samej empatii ze strony czytelników, z jaką oni potraktowali prof. Kieżuna.
Ale, ale...
Oświadczam publicznie, że – wbrew insynuacjom pana Cenckiewicza - ja nie zostałam zmanipulowana, nikt nie wysyłał do mnie żadnych maili ani sms-ów, nie mam nic wspólnego z redakcja „W Sieci” itp., a moja opinia na temat rzetelności pracy tych panów jest oparta tylko i wyłącznie na moich własnych doświadczeniach z czasów PRL. Panowie tkwią z nosem w teczkach, ja miałam do czynienia z SB w realu. Potwierdza moją opinię list Andrzeja Kołodzieja, zastępcy Morawieckiego w Solidarności Walczącej, na temat penetracji SW przez SB. List ten, protestujący przeciw pomysłom pana Woyciechowskiego na w/w temat, ukazał się niedawno w „Do Rzeczy”.
Jeśli wszystkie lustracje wykonywane przez owych panów tak wyglądają, to niech nas Pan Bóg ma w opiece, bo jesteśmy w czarnej dziurze.