eska eska
2619
BLOG

Poseł Mieszkowski czyli artysta pohańbiony

eska eska Polityka Obserwuj notkę 80

Zanim do rzeczonego posła (a do niedawna dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu) dojdziemy, króciutki rys historyczny pewnego zjawiska >

Do niedawna najbardziej znanym profesorem „grzecznościowym” był śp. Władysław Bartoszewski. I tu od razu muszę stwierdzić, że osobiście wcale mi to nie przeszkadzało, ponieważ abstrahując od poglądów „profesora”, zwłaszcza w okresie starczym, nie można mu odmówić dwóch rzeczy – dorobku i tego, iż brak formalnych podstaw do uzyskania tytułu nie był jego winą. Faktem jest, że podjął studia jeszcze na kompletach UW za okupacji, faktem jest, że po wojnie kontynuował, ale został aresztowany i przesiedział pięć lat za Bieruta, w końcu faktem jest, że studia ukończył eksternistycznie po wyjściu z więzienia, ale został wywalony tuż przed obroną dyplomu. Było to w roku 1962, Bartoszewski miał wtedy 40 lat – ile razy można próbować? Mimo braku formalnego tytułu został zatrudniony jako starszy wykładowca na KUL, a potem jako profesor wizytujący na uniwersytetach niemieckich. Czyli – tytuł co prawda grzecznościowy, ale w jakimś sensie naprawiający krzywdę.
      Przypadkiem dokładnie odwrotnym jest magister Aleksander Kwaśniewski. Studiował na Politechnice Gdańskiej, odszedł robić karierę polityczną po czwartym roku, posługiwał się tytułem mgr, ale bez inżyniera – ha, na własne oczy widziałam swego czasu w sieci skan dyplomu magisterskiego Kwacha, niestety – nie zrobiłam screena.
Sęk w tym, że dyplom był z sowieckiej (chyba moskiewskiej) uczelni. Zaliczono mu cztery lata na politechnice, przyjęto na rok na uczelnię ekonomiczną, gdzie studiował ekonomię w zakresie działalności mediów – to całkiem pasuje, dobra partia oddelegowała swojego człowieka, rzuconego na front prasy. Niestety, uczelnia znana była jako hodowla agentów z demoludów pod nadzorem KGB, więc nagle Kwaśniewski zaparł się własnego dyplomu!
      I oto mamy dwa przypadki będące znakiem czasu, profesor bez magisterium i niedoszły inżynier z dyplomem z sowieckiej ekonomii. I na tym można by historię PRL symbolicznie zakończyć, idźmy więc dalej, do III RP:
Przypadek pierwszy to „profesor” Jacek Rostowski, były minister finansów. Oczywiście ma tylko tytuł magistra, a właściwie porównując do naszych kryteriów – magistra inżyniera (Master of Arts, Master of Science), niemniej jednak zdołał się załapać w 1995 roku za stanowisko profesora na prywatnej uczelni w Budapeszcie. Czyli żaden z niego profesor, tytuł czysto grzecznościowy, wynikający z polskiej manii tytułowania, chociaż jakiś dorobek naukowy niewątpliwie ma (nie mnie oceniać).
Druga to „profesor” Magdalena Środa,  zatrudniona na stanowisku profesorskim, ale za to z habilitacją, której tytuł podaję, bo kocham takie tytuły: Indywidualizm i jego krytycy. Współczesne spory między liberałami, komunitarianami i feministkami na temat podmiotu, wspólnoty i płci.
Cudne, no nie? No! I dlatego pani profesor dostaje milionowe granty, ostatni już od Gowina, za to na badania profesora Szwagrzyka jakoś zawsze brakowało. Mniejsza z tym, bo oto czeka w kolejce następny „profesor”, czyli magister Jerzy Stępień. Tu po pierwsze trzeba powiedzieć, że nasz zdolny magister elegancko się przykleił po 1990-tym do Kaczyńskiego i Porozumienia Centrum, które wystawiło go na senatora. Potem się prze-kleił do partii Steinhoffa i wkleił po czasie do rządu Buzka. Już za czasów AWS uchodził za doktora, tak do niego mówiono, sama słyszałam na własne uszy. Teraz awansował na prorektora prywatnej uczelni, biogram na stronie tejże uczelni po prostu wprawia w zachwyt! A stopień? Sędzia!  Co prawda, o ile mnie pamięć nie myli, to nawet w prywatnych uczelniach na pewnych stanowiskach jest wymagany stopień doktora, ale jak widać obecnie sędzia jest traktowany jako równoważnik.
Czyli kolejny „grzecznościowy” profesor - czemu, cholera, mnie nikt nie tytułuje profesorem? Albo prezydentem? No dobra, to był żart – choć właściwie podstawy mam równie dobre....
      I teraz nareszcie dochodzimy do sedna, czyli do byłego już, wieloletniego Dyrektora teatru,  Krzysztofa Mieszkowskiego. Otóż wg informacji z kampanii wyborczej jest on kulturoznawcą, krytykiem teatralnym, dziennikarzem, no i dyrektorem - sęk w tym, że wykształcenie zakończył na maturze, a studiować mu się nie chciało. Tzn. on twierdzi, że studiował, tylko dyplomu nie bronił. Może i studiował, faktem jest, że na liście studentów był, a jak te studia wyglądały, to dość łatwo sprawdzić, i tak dochodzimy do konkluzji:
Skoro Bartoszewski mógł być profesorem bez magisterium, Rostowski i Stępień profesorami bez doktoratu, to dlaczego Mieszkowski nie może być dyrektorem bez magisterium? Przecież nie chce być profesorem, tylko zaledwie dyrektorem! 
Hańba, po prostu hańba! Wszystko przez ten prostacki PiS,  partię tępych moherów spod znaku Rydzyka, tych durniów bez wykształcenia! Że oni tam mają jakieś stopnie naukowe, a niektórzy nawet tytuły profesorskie? To bzdura, to wszystko im nadał Lech Kaczyński za zasługi w mordowaniu patriotów....Uff, ale mi dobrze idzie, mogę startować do KOD :)))
      Niestety, nie mam dobrego zakończenia do tej notki – może tylko takie, że pęd do bycia elitą za wszelką cenę jest po prostu żałosny. Zwłaszcza kiedy w tym pędzie nagle rzeczywistość mówi „sprawdzam”. I może niech to posłuży jako ostrzeżenie – dla wszystkich zbyt ambitnych i chodzących na skróty.

eska
O mnie eska

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka